Dobre strony złych wydań? Cięcie kosztów w procesie wydawniczym a przyszłość zawodu redaktora

W branży wydawniczej specjalista – człowiek o wysoko rozwiniętych specyficznych kompetencjach – pozostaje niezastąpiony tam, gdzie jakość ma znaczenie. W najlepszych wydawnictwach dobrzy redaktorzy, tłumacze, korektorzy, graficy DTP i inni eksperci są na wagę złota.

Niestety część wydawnictw szuka oszczędności w sferze zasobów ludzkich. Niezbędne etapy procesu wydawniczego: przekład, redakcja, korekta i skład, bywają ograniczane lub wręcz pomijane. Coraz częściej do „pracy” zaprzęgana jest sztuczna inteligencja, w tym tłumaczenia maszynowe.

Takie próby cięcia kosztów wciąż jeszcze kończą się źle.

Wydawnicza wpadka na przykładzie „Superkwęka”

W lipcu 2025 roku wydawnictwo Egmont ogłosiło, że wycofuje ze sprzedaży jeden z tomów komiksów o Superkwęku. „Wydanie ukazało się w wersji językowej daleko odbiegającej od standardów Wydawnictwa. Zaważył czynnik ludzki i niewłaściwe pliki zostały przesłane do druku”. No tak, pomyłki się zdarzają. Cóż można zrobić: przeprosić, wycofać nakład, zlecić druk prawidłowych plików, wznowić sprzedaż i wymienić wadliwe egzemplarze zakupione już przez klientów.

Czytelnicy dostrzegli jednak w tej sytuacji coś więcej.

Na fanowskim blogu Kacza Agencja Informacyjna ukazała się obszerna analiza problematycznego tomu „Superkwęka”. Radosław Koch – redaktor merytoryczny wielu innych tomów z komiksami Disneya – rozpoczyna artykuł opinią, że publikacja „jest GIGANTYCZNYM BUBLEM [wyróżnienie oryginalne], bez wątpienia najgorzej przetłumaczonym komiksem Disneya w historii Egmontu”. Tę bezlitosną tezę argumentuje dziesiątkami przykładów.

Pokazuje m.in. dymki z bezsensownymi i nienaturalnie brzmiącymi zdaniami, niemieckie napisy, niezrozumiałe kalki językowe (np. idiomy przełożone dosłownie), wypowiedzi niepasujące do kadrów, wyrazy przetłumaczone bez uwzględnienia kontekstu, rażące błędy składniowe, interpunkcyjne i ortograficzne, błędy merytoryczne (wynikające np. z decyzji wydawniczych podjętych w innych krajach), poważne błędy składu… Długo by wymieniać – lepiej zapoznać się z całą analizą.


W paru miejscach pozostawiono napisy po niemiecku, np. tytuł książki leżącej na łóżku Sknerusa (s. 39) i nazwa fabryki (s. 283). Źródło: Kacza Agencja Informacyjna

 


Kalka z języka niemieckiego: Na moją duszę (Meiner Treu; s. 308),  czemu odpowiada polskie wyrażenie Wielkie nieba. Źródło: Kacza Agencja Informacyjna

 


Mój żołądek wisi was w kolanach  dosłowne tłumaczenie idiomu Mein Magen hängt mir in den Kniekehlen, który w rzeczywistości znaczy, że jest się głodny jak wilk (s. 419). Źródło: Kacza Agencja Informacyjna

Krótko mówiąc: Radosław Koch zdiagnozował tom jako nieudolny przekład z języka niemieckiego, a więc nawet nie z języka oryginału (włoskiego). Zauważył też, że w stopce redakcyjnej brakuje informacji zarówno o tłumaczu, jak i o specjalistach DTP.

Niezależnie od tego, czy książka została przetłumaczona przez człowieka, czy też przez automatyczny translator, ma ona skandalicznie niską jakość językową. Wiele do życzenia pozostawia również warstwa wizualna. Czytelnicy otrzymali publikację, której czytanie nie tylko nie sprawia przyjemności, ale przede wszystkim głęboko rozczarowuje.

Zaburzony proces wydawniczy i możliwe skutki fatalnego wydania

  • Tak silne rozczarowanie jedną publikacją może rzutować na odbiór innych komiksów lub ogółu publikacji tego wydawcy.
  • Wydawnictwo musi się zmierzyć z falą krytyki. Z powodu osłabienia swojego wizerunku traci część klientów, a wraz z nimi – część zysków.
  • Mniej świadomi czytelnicy, np. dzieci, po prostu przyswajają zniekształconą wersję komiksu, a wraz z nią – mnóstwo błędów językowych. Dodatkową implikacją może być dezorientacja w przyszłości, gdy wątki, postaci, język komiksów itp. okażą się niespójne z innymi opowieściami z serii (z kolejnymi tomami, z następnymi wydaniami, z poszczególnymi wersjami językowymi itp.).
  • Aby naprawić lub choćby załagodzić sytuację, wydawnictwo musi ponieść wysokie koszty finansowe, poświęcić czas (zamiast przeznaczyć go na wcześniej zaplanowane, opłacalne działania) i zintensyfikować wysiłek.
  • Osłabiony wizerunek może wpłynąć negatywnie na dalsze działania wydawnictwa, w tym – na podejmowanie współprac. Niezależnie od tego, czy rzeczywiście bezpośrednią przyczyną sytuacji była pomyłka przy przesyłaniu plików do druku, na którymś etapie ta fatalna wersja tekstu musiała powstać. Stawia to pod znakiem zapytania jakość procesów wydawniczych przeprowadzanych w tym wydawnictwie.

To oczywiste, że tak złe wydania po prostu się nie opłacają. Czy można jednak wysnuć ze sprawy „Superkwęka” – i jej podobnych – jakieś pozytywne wnioski dla redaktorów i innych książkowych specjalistów?

Co dobrego wynika ze złych wydań

  • W gronie czytelników zawsze znajdzie się ktoś czujny i kompetentny. Jeśli mówi o swoich spostrzeżeniach głośno i dobrze argumentuje, dyskusja wokół złego wydania może się odbić szerokim echem (podobnie było np. z polskim tłumaczeniem koreańskiej powieści „Wieloryb”). To z kolei ma szansę wpłynąć na ukrócenie przynajmniej niektórych złych praktyk wydawniczych.
  • Każda nagłośniona afera wydawnicza to krok w stronę zwiększenia społecznej świadomości realiów rynku książki. A gdy mowa o rynku książki, mowa też zwykle o poszczególnych jego uczestnikach, np. o specjalistach takich jak tłumacz czy redaktor, i o ich nie zawsze docenianej roli.
  • Ludzie bez odpowiednio rozwiniętych umiejętności nie radzą sobie w procesie wydawniczym – podobnie jak (wciąż jeszcze) sztuczna inteligencja, w tym translatory. Dopóki z takimi sposobami cięcia kosztów w procesie wydawniczym wiążą się tak poważne skutki uboczne, dopóty kompetencje specjalistów – m.in. tłumaczy, redaktorów, korektorów, grafików DTP – pozostaną niezastąpione. A to oznacza przetrwanie tych zawodów i pracę dla najlepszych ekspertów.

Cięcie kosztów w procesie wydawniczym a przyszłość zawodu redaktora

Zły produkt generuje straty. Z jednej strony to oczywiste, a z drugiej – pokusa cięcia kosztów procesu wydawniczego okazuje się tak wielka, że ograniczanie i omijanie jego etapów, np. redakcji, korekty lub rzetelnego tłumaczenia, pozostaje na porządku dziennym.

Podobnie jest zresztą z łączeniem etapów: nierzadko się zdarza, że wydawca wymaga od jednego specjalisty i redakcji, i korekty, a czasem także rewizji – wszystko to w cenie jednej usługi. Ani w taki sposób, ani przy pomocy AI nie da się zrobić jakościowej publikacji.

Sztuczna inteligencja a miejsce dla redaktorów

Nawet jeśli sztuczna inteligencja osiągnie poziom językowy wystarczająco wysoki, by zapewniać akceptowalne efekty w procesie wydawniczym – w branży książkowej z pewnością pozostanie grono zwolenników pozytywnie rozumianego „czynnika ludzkiego”. Tradycyjna książka, czyli opracowywana przez ludzi, przetrwa – ale najprawdopodobniej stanie się towarem luksusowym. Przyszłość zawodu redaktora zależy od tego, jak sami zorganizujemy sobie miejsce w nowej rzeczywistości.

Tymczasem sztuczna inteligencja nadal generuje tyle błędów, że materiału do pracy redaktorom nie brakuje. Niekiedy większym wyzwaniem okazuje się przekonanie osób publikujących teksty wygenerowane przez AI, że redakcja jest niezbędna.

Więcej o tym, jak się odnaleźć w zawodzie redaktora w czasach sztucznej inteligencji – już wkrótce.

Monika Tańska

7 października 2025

Masz pytania? Chcesz otrzymać wycenę?


JESTEM DLA CIEBIE